Obudziłem sie rano z potwornym bólem głowy..Nie, jeszcze raz. Obudziłem sie
po południu z najkoszmarniejszym bólem głowy w historii. Otworzyłem oczy, rzecz
jasna nie bez wysiłku, po czym wydałem z siebie cichy jęk i schowałem zmęczoną
twarz w poduszkę.
Co się wczoraj stało? Az tak zabalowałem? Dowodem na to wydawało sie być
odwodnione i przemęczone ciało.. Mięśnie pulsowały mi w rytm bicia serca,
podkreślając swoje istnienie tępym bólem. Ciężko było mi skupić sie na
czymkolwiek. Nawet nie próbowałem wstać. Leżałem z twarzą schowaną w poduszkę i
zastanawiałem się nad tym, co działo sie poprzedniego wieczora.
-Wstawaj, królewno!- mój brat, jak zwykle bez pukania, wpadł do mojego
pokoju jak tornado i rozsunął zasłony, na co odpowiedziałem pomrukiem
niezadowolenia. Niezrażony tym Shannon położył na moim nocnym stoliku dwie
podłużne tabletki i szklankę po brzegi wypełnioną wodą. Bez zastanowienia
połknąłem je obie, a woda ze szklanki zniknęła niemal całkowicie w okamgnieniu.
-Weźmiesz jeszcze dwie wieczorem.. Lekarz ci zostawił.
Po tych słowach zacząłem sobie wszystko przypominać.. Bankiet, pokój na górze,
doktor Lickendorf...i Juliett. Wspomnienia spłynęły na mnie jak kubeł zimnej
wody. Poczułem nadchodzącą fale gorąca.. Wszystko nagle nabrało sensu.. Ona
wyszła, a ja i Shanny wylądowaliśmy w barze..Tam spotkaliśmy Rudą i wtedy zacząłem
robić z siebie idiotę i gadać na prawo i
lewo jaki to ja jestem nieszczęśliwy.. Jak ostatni frajer. Nie byłem z siebie
dumny, można nawet powiedzieć ,że kac moralny przewyższył fizyczny.. Z resztą
nawet nie wiem czy to jest kac, zważywszy na to, ze ktoś mi czegoś dosypał.. W
każdym razie skutki są takie same, więc nie będę spekulował.. W tej chwili
spojrzałem na brata, który nadal kręcił sie po moim pokoju i zbierał moje
ciuchy z podłogi..Zaraz, zaraz..Shannon zbierał moje ubrania? Shannon sprzątał?
Spojrzałem na niego podejrzliwie..
-Czy Ty właśnie sprzątasz w moim pokoju? -pociągnąłem ostatni łyk wody z
dna szklanki.
-No chyba nie chcesz, mój drogi Romeo, żeby Twoja Julia znów ci zwiała,
co?- na jego twarzy namalował sie głupkowaty uśmieszek, a ja spojrzałem na
niego pytająco. -Nie pamiętasz? Zaprosiliśmy je obie na kolacje.-kolejna fala
gorąca. Nie, nie, nie, nie.. To nie może być prawda.. Już wystarczającego
głupka z siebie zrobiłem. Chciałem sie schować pod kołdra i juz nigdy stamtąd
nie wychodzić po tej całej żenującej
sytuacji w trakcie bankietu..
-Nic dziś nie przełknę. Odwołajmy to.. -czułem, że nagłe przełączenie się
na tryb obojętności i pewności siebie nie przyniesie zamierzonych skutków, ale
postanowiłem jednak spróbować.
-Nie wymigasz się.-nawet na mnie nie patrząc, zabrał moje wczorajsze
ubrania i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
***
-Nie ma mowy! Nie ma takiej opcji!- Juliett z panika w głosie podskoczyła
jak poparzona, gdy powiedziałam jej o zaproszeniu Leto. –Idź sama, ja na pewno
nie skorzystam..
Nie rozumiałam dlaczego się tak zapierała. Przecież gołym okiem widać było,
że na samo wspomnienie o młodszym Leto miękną jej nogi..
-Sky, nie przesadzaj. Kolacja to nic takiego… Z resztą, macie chyba do
pogadania… -w tym momencie brunetka zlustrowała mnie pytającym spojrzeniem. –Całowałaś
go…
-Byłam pijana. – odpowiedziała niemal natychmiast.
-Ehh.. Zaprosił cię.. Nie wypada odmawiać..
-Był pijany. – znów to samo.
-Całe życie będziesz zasłaniać się alkoholem?
-Obym nie musiała. – po tych słowach wzięła ręcznik i zamknęła się w
łazience, zostawiając mnie sam na sam z tym wszystkim… Musiałam coś zrobić.
-Cześć Shannon.. - to jedyne co zdołałam z siebie wydusić. W jednej chwili
uleciały mi z głowy wszystkie myśli.
-Cześć. Pewnie chcesz wiedzieć jak do nas dojechać...-ton jego głosu był
wesoły i podekscytowany. Wiedziałam, że zepsuję mu humor, ale musiałam mu powiedzieć
jaka jest sytuacja. Gdy zebrałam sie na odwagę i skleciłam w głowie jakieś
sensowne zdanie, jeszcze przez chwile słyszałam tylko jego oddech w słuchawce.
-Jared też nie ma ochoty na spotkanie..-westchnął. -Ale ja tak.. mam
nadzieję, że Ty mi nie odmówisz...?-w jego glosie przez ułamek sekundy usłyszałam
niepewność.
-Pewnie, że nie odmówię.- rzuciłam bez namysłu. Chociaż pewnie gdybym sie
nawet nad tym zastanowiła ,odpowiedziałabym to samo.
-Świetnie. Przyjadę po ciebie o ósmej. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
***
Gdy wyszłam z pod
prysznica, Addison juz nie było. Po chwili zauważyłam, że na lodówce zawiesiła
karteczkę. Podeszłam bliżej i poczułam wyjątkowo nieprzyjemne ukłucie w sercu.
IDE SAMA Z SHANNONEM. ADD.
W tym momencie zrobiło mi sie wszystko jedno. Zdawałam sobie sprawę, że
sama nie chciałam iść, lub raczej bałam się, ale kiedy odwołała spotkanie, przynajmniej
dla dwojga z nas, zrobiło mi sie zwyczajnie przykro. Uwierzyłam w swoje własne
stwierdzenie: podczas naszych 'pseudo-zbliżeń',nie licząc spotkania w windzie, nie
byliśmy sobą. W stanie pełnej kontroli umysłu nie byłam dla niego nikim ważnym
i vice versa. Wreszcie to zrozumiałam. To nie jest zwyczajny facet, z którym
spotkałam się przypadkiem w pubie lub na
ulicy. Należy do grona sław i właśnie z kobietami z tego grona tacy faceci się
wiążą, a nie z podrzędnymi szarymi pracownicami wytwórni. Jesteśmy z dwóch
różnych światów. Czas najwżyszy wbić to sobie do głowy. Pokazał mi takiego
siebie, jakiego chciał żebym poznała... Przywołałam swoje wspomnienia z
bankietu..
Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam ja do śmietnika, po czym poszłam do swojej
sypialni. Włożyłam stare, poprzecierane jeansy i pierwszą z brzegu koszulkę, kontynuując
swoje przemyślenia.
Tak. Koniec. Koniec z tym.
***
Do spotkania przygotowywałam się ponad trzy godziny, a minęły one tak
szybko jak kwadrans… Nim się obejrzałam, stałam na chodniku w butach na
wysokich obcasach i krótkiej, lecz gustownej sukience i lekkim płaszczyku,
czekając na Shannon’a. W głowie miałam tysiące myśli, jednak żadna z nich nie
wyła w stanie sprawić żebym wróciła do domu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz