czwartek, 11 października 2012

Rozdział IX When life leaves us blind,love keeps us kind.



Obudziłem sie rano z potwornym bólem głowy..Nie, jeszcze raz. Obudziłem sie po południu z najkoszmarniejszym bólem głowy w historii. Otworzyłem oczy, rzecz jasna nie bez wysiłku, po czym wydałem z siebie cichy jęk i schowałem zmęczoną twarz w poduszkę.
Co się wczoraj stało? Az tak zabalowałem? Dowodem na to wydawało sie być odwodnione i przemęczone ciało.. Mięśnie pulsowały mi w rytm bicia serca, podkreślając swoje istnienie tępym bólem. Ciężko było mi skupić sie na czymkolwiek. Nawet nie próbowałem wstać. Leżałem z twarzą schowaną w poduszkę i zastanawiałem się nad tym, co działo sie poprzedniego wieczora.
-Wstawaj, królewno!- mój brat, jak zwykle bez pukania, wpadł do mojego pokoju jak tornado i rozsunął zasłony, na co odpowiedziałem pomrukiem niezadowolenia. Niezrażony tym Shannon położył na moim nocnym stoliku dwie podłużne tabletki i szklankę po brzegi wypełnioną wodą. Bez zastanowienia połknąłem je obie, a woda ze szklanki zniknęła niemal całkowicie w okamgnieniu.
-Weźmiesz jeszcze dwie wieczorem.. Lekarz ci zostawił.
Po tych słowach zacząłem sobie wszystko przypominać.. Bankiet, pokój na górze, doktor Lickendorf...i Juliett. Wspomnienia spłynęły na mnie jak kubeł zimnej wody. Poczułem nadchodzącą fale gorąca.. Wszystko nagle nabrało sensu.. Ona wyszła, a ja i Shanny wylądowaliśmy w barze..Tam spotkaliśmy Rudą i wtedy zacząłem robić  z siebie idiotę i gadać na prawo i lewo jaki to ja jestem nieszczęśliwy.. Jak ostatni frajer. Nie byłem z siebie dumny, można nawet powiedzieć ,że kac moralny przewyższył fizyczny.. Z resztą nawet nie wiem czy to jest kac, zważywszy na to, ze ktoś mi czegoś dosypał.. W każdym razie skutki są takie same, więc nie będę spekulował.. W tej chwili spojrzałem na brata, który nadal kręcił sie po moim pokoju i zbierał moje ciuchy z podłogi..Zaraz, zaraz..Shannon zbierał moje ubrania? Shannon sprzątał? Spojrzałem na niego podejrzliwie..
-Czy Ty właśnie sprzątasz w moim pokoju? -pociągnąłem ostatni łyk wody z dna szklanki.
-No chyba nie chcesz, mój drogi Romeo, żeby Twoja Julia znów ci zwiała, co?- na jego twarzy namalował sie głupkowaty uśmieszek, a ja spojrzałem na niego pytająco. -Nie pamiętasz? Zaprosiliśmy je obie na kolacje.-kolejna fala gorąca. Nie, nie, nie, nie.. To nie może być prawda.. Już wystarczającego głupka z siebie zrobiłem. Chciałem sie schować pod kołdra i juz nigdy stamtąd nie wychodzić  po tej całej żenującej sytuacji w trakcie bankietu..
-Nic dziś nie przełknę. Odwołajmy to.. -czułem, że nagłe przełączenie się na tryb obojętności i pewności siebie nie przyniesie zamierzonych skutków, ale postanowiłem jednak spróbować.
-Nie wymigasz się.-nawet na mnie nie patrząc, zabrał moje wczorajsze ubrania i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

***
-Nie ma mowy! Nie ma takiej opcji!- Juliett z panika w głosie podskoczyła jak poparzona, gdy powiedziałam jej o zaproszeniu Leto. –Idź sama, ja na pewno nie skorzystam..
Nie rozumiałam dlaczego się tak zapierała. Przecież gołym okiem widać było, że na samo wspomnienie o młodszym Leto miękną jej nogi..
-Sky, nie przesadzaj. Kolacja to nic takiego… Z resztą, macie chyba do pogadania… -w tym momencie brunetka zlustrowała mnie pytającym spojrzeniem. –Całowałaś go…
-Byłam pijana. – odpowiedziała niemal natychmiast.
-Ehh.. Zaprosił cię.. Nie wypada odmawiać..
-Był pijany. – znów to samo.
-Całe życie będziesz zasłaniać się alkoholem?
-Obym nie musiała. – po tych słowach wzięła ręcznik i zamknęła się w łazience, zostawiając mnie sam na sam z tym wszystkim… Musiałam coś zrobić.
-Cześć Shannon.. - to jedyne co zdołałam z siebie wydusić. W jednej chwili uleciały mi z głowy wszystkie myśli.
-Cześć. Pewnie chcesz wiedzieć jak do nas dojechać...-ton jego głosu był wesoły i podekscytowany. Wiedziałam, że zepsuję mu humor, ale musiałam mu powiedzieć jaka jest sytuacja. Gdy zebrałam sie na odwagę i skleciłam w głowie jakieś sensowne zdanie, jeszcze przez chwile słyszałam tylko jego oddech w słuchawce.
-Jared też nie ma ochoty na spotkanie..-westchnął. -Ale ja tak.. mam nadzieję, że Ty mi nie odmówisz...?-w jego glosie przez ułamek sekundy usłyszałam niepewność.
-Pewnie, że nie odmówię.- rzuciłam bez namysłu. Chociaż pewnie gdybym sie nawet nad tym zastanowiła ,odpowiedziałabym to samo.
-Świetnie. Przyjadę po ciebie o ósmej. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.

***
Gdy wyszłam z pod prysznica, Addison juz nie było. Po chwili zauważyłam, że na lodówce zawiesiła karteczkę. Podeszłam bliżej i poczułam wyjątkowo nieprzyjemne ukłucie w sercu.
IDE SAMA Z SHANNONEM. ADD.
W tym momencie zrobiło mi sie wszystko jedno. Zdawałam sobie sprawę, że sama nie chciałam iść, lub raczej bałam się, ale kiedy odwołała spotkanie, przynajmniej dla dwojga z nas, zrobiło mi sie zwyczajnie przykro. Uwierzyłam w swoje własne stwierdzenie: podczas naszych 'pseudo-zbliżeń',nie licząc spotkania w windzie, nie byliśmy sobą. W stanie pełnej kontroli umysłu nie byłam dla niego nikim ważnym i vice versa. Wreszcie to zrozumiałam. To nie jest zwyczajny facet, z którym spotkałam się przypadkiem  w pubie lub na ulicy. Należy do grona sław i właśnie z kobietami z tego grona tacy faceci się wiążą, a nie z podrzędnymi szarymi pracownicami wytwórni. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Czas najwżyszy wbić to sobie do głowy. Pokazał mi takiego siebie, jakiego chciał żebym poznała... Przywołałam swoje wspomnienia z bankietu..
Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam ja do śmietnika, po czym poszłam do swojej sypialni. Włożyłam stare, poprzecierane jeansy i pierwszą z brzegu koszulkę, kontynuując swoje przemyślenia.
Tak. Koniec. Koniec z tym.
***
Do spotkania przygotowywałam się ponad trzy godziny, a minęły one tak szybko jak kwadrans… Nim się obejrzałam, stałam na chodniku w butach na wysokich obcasach i krótkiej, lecz gustownej sukience i lekkim płaszczyku, czekając na Shannon’a. W głowie miałam tysiące myśli, jednak żadna z nich nie wyła w stanie sprawić żebym wróciła do domu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz